
Mój ulubiony przepis na leniwą niedzielę, kiedy jest wystarczająco dużo czasu, żeby pozwolić drożdżom czynić magię. Do ich wypieku nie potrzeba piekarnika, wystarczy zwykła patelnia z pokrywką. Są puszyste jak małe kaczuszki i smakują dobrze nawet następnego dnia. Mam nawet krótką historie miłosną na potwierdzenie ich wspaniałości; otóż gdy kiedyś po rozstaniu z partnerem życzyłam mu szczęścia. On odparł, że dobrym początkiem byłoby udostępnienie mu tego przepisu. Nie wiem, czy bułki go uszczęśliwiły, ale na pewno nadal są równie pyszne. Jest to zweganizowana receptura zaczerpnięta ze strony Justyny Dragan.
Do szczęścia potrzeba Wam:
- opakowania drożdży instant lub 1/4 kostki świeżych drożdży
- 1 łyżki cukru
- 450g przesianej drobnej mąki pszennej
- 50 ml ciepłej wody
- 250 ml ciepłego mleka roślinnego
- 30 g dobrego oleju rzepakowego lub jasnej oliwy z oliwek
- 1 łyżeczki soli
- garści mąki ziemniaczanej do obsypywania bułek
Przygotowanie:
- Najpierw nastawiamy zaczyn; ciepłą wodę mieszamy z drożdżami, cukrem i 2 łyżkami mąki, odstawiamy na kilka minut, aż zaczyn zacznie pracować.
- Zaczyn łączymy z resztą mąki, solą i mlekiem, wyrabiamy cierpliwie pod koniec dodając tłuszcz. Ciasto powinno być elastyczne i nie kleić się do miski. Wyrabianie robotem zajmie pewnie kilka minut, ręcznie trzeba poświęcić jakiś kwadrans.
- Miskę przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce (polecam sposób mojej mamy – zawiniecie miski w kołdrę). Gdy ciasto jest pięknie wyrośnięte (co może zająć ok. godziny), dzielimy je na 10 części, formujemy okrągłe bułeczki, które oprószamy mąką ziemniaczaną i wykładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia do ponownego wyrośnięcia.
- Gdy bułeczki wyrosną, nagrzewamy dużą patelnię na średnim ogniu i pojedynczo, bardzo delikatnie przekładamy je na nią. „Smażymy” pod przykryciem na niewielkim ogniu, bez tłuszczu, przez ok 6-10 minut z każdej strony, do zarumienienia. Są pyszne jeszcze ciepłe, z wegańskim majonezem, plastrem dojrzałego pomidora i szczyptą soli.